zamek, RPG-MATERIAŁY, RPG, Kryształy Czasu, opowiadanie
[ Pobierz całość w formacie PDF ] ZAMEK PROLOG - Babciu a jak powstał świat? - To pytanie tak zaskoczyło siedzącą przy kominku kobietę, że aż podniosła zdumione oczy znad skórzanego kaftana leżącego na jej kolanach. Jej palce cierpliwie tworzące piękny haft zamarły na moment niezdecydowane, lecz po chwili podjęły swój skomplikowany taniec. - A popatrzcie to na niego. Ledwo się nauczył mówić a już pyta o takie rzeczy. Toć najmędrsi uczeni spierają się o to od niepamiętnych czasów. - Ale ty wiesz. Jesteś przecież od nich mądrzejsza. - chłopiec nie zraził się pozornie surową wymówką. Być może dostrzegł czułość, której nie była w stanie ukryć w wypowiadanych słowach. - No już dobrze ty spryciarzu. Zawsze wiesz jak mnie podejść - odrzekła z uśmiechem na ustach. - Ale co ja mu opowiem? - Usiłowała przypomnieć sobie jakąś historię, ale czuła w głowie jedynie chaos. Aby zyskać na czasie podeszła do kominka i dorzuciła kilka drew. W tym czasie chłopiec ułożył się wygodnie na leżu z miękkich skór i choć milczał to widać było jak niecierpliwie oczekuje na odpowiedź. - Było to bardzo dawno temu.- kobieta wypowiadała słowa dziwnie cicho jakby nie była pewna swoich własnych słów. - Nieprzenikniony zwany też Ojcem Bogów zmęczony kreacją niezliczonych światów, którymi wypełniał Wielką Pustkę, zapadł w sen. A był to sen niezwykły. Przyśnił mu się świat zupełnie inny od pięknych choć martwych światów, które dotychczas stworzył. Bowiem w tym świecie istniały obok siebie Życie i Śmierć. Każdy oddech Życia powodował, że kiełkowało ziarno lub rodziło się zwierzę. A każdy oddech Śmierci obracał wszystko w proch. Przypominało to niekończące się zmagania. W ich trakcie oddech życia stał się częstszy tworząc legiony żywych istot zaludniających morza i lądy. Nowe, coraz to barwniejsze rośliny upiększały doliny i wzgórza barwiąc je nieskończoną gamą kolorów. Niespotykane dotąd zwierzęta poruszały się wśród nich z cudowną gracją i wdziękiem. Barwne ptaki szybowały w podmuchach wiatru wyrażając swą radość śpiewem. Towarzyszyły im roje brzęczących owadów, które z ciekawością zaglądały do środka każdego nawet najmniejszego kwiatka. I nie było w tym świecie miejsca, gdzie nie dotarłoby ożywcze tchnienie Życia. Jednakże jego śladem kroczyła Śmierć. Niestrudzona i niepokonana. Wysługując się palącym słońcem wysuszała żyzne doliny zmieniając je w martwe, choć złote, piaskowe pustynie. Ulewnymi deszczami spłukiwała zbocza gór z żyznej gleby tak długo póki nie stawały się całkiem nagie i jałowe, choć piękne w swej nagiej wyniosłości. Wykorzystując mróz zamieniała rzeki i jeziora w srebrne tafle będące grobem dla ryb i ptaków wodnych. Jednym swym spojrzeniem strącała ptaka w locie lub powalała największe zwierzę. Dotykała wszystkiego co żyje i nie było tam miejsca, gdzie by nie dotarła. I obserwował Nieprzenikniony grę Życia i Śmierci z takim zafascynowaniem, że zapragnął przeniknąć do tego świata. I spostrzegł, że jego wola się staje. Był przecież Bogiem i nic nie było dla niego niemożliwe. Lecz jak miałby istnieć w swoim własnym śnie? Co by się z nim stało gdy sen się skończył? Sprzeczności te zachwiały na moment jego boską mocą przerywając jego własne narodziny we śnie. To co zaczęło się tworzyć rozprysło się nagle jak kropla deszczu. I z tych maleńkich odprysków zrodzili się nasi Bogowie. Dobrzy, źli lub neutralni. Praworządni lub skażeni chaosem w zależności od tego, jakie przymioty Nieprzeniknionego zawierały. A kilka najdrobniejszych kropelek, tak drobnych, że zawierały tylko ślady jego przymiotów, spadło na nasz świat. Te co dotknęły lasów stworzyły ród pięknych elfów. Te poniesione wiatrem na stepy zrodziły ludzi miłujących wolność. Te, które dosięgły gór zapoczątkowały ród dzielnych krasnoludów. Niektóre zaś spadły na zwierzęta dając początek trollom, ogrom i goblinom, które kiedyś nie były tak niegodziwe jak dziś. W podobny sposób powstały i inne rasy i stworzenia, które zamieszkują nasz świat. I choć świat ten się zmienił to pokochał go Nieprzenikniony. Ostatecznie zawierał teraz jego cząstkę. Lecz na obrzeżach każdego snu, nawet snu Boga, czai się coś złego. W tym śnie a więc w naszym świecie są to demony zrodzone ze zła i chaosu gdzieś poza świadomością Nieprzeniknionego. Ich przybycie może zakłócić sen Ojca Bogów, który nie chcąc śnić koszmaru zbudzi się a wtedy cały świat razem z bogami zniknie wraz z jego snem. Aby do tego nie dopuścić Bogowie powołali herosów - mężnych i prawych Paladynów o czystych sercach, czy też Czarnych Rycerzy niezwyciężonych w swym okrucieństwie oraz Druidów, którzy mocą swej neutralności zachowują równowagę między dobrem i złem. Dali im też prawo władania bronią, w której zaklęto niezbadane moce. Samo jej dotknięcie sprowadza śmierć na niegodziwca, który chciałby ją posiąść. Lecz potęga tych stworów przybyłych z niezbadanych czeluści zła i chaosu jest tak wielka, że nie giną od zadanych nią ran. Jednak osłabione wracają do swych mrocznych siedzib, gdzie ponownie gromadzą siły do kolejnego ataku. Trwa to czasem długie stulecia. Bogowie, którzy potrafią czytać pajęczynę przeznaczenia wybierają wtedy grupkę wojowników mających walczyć w obronie świata, przeciwstawiając się złu zniszczenia przynoszonemu przez demony. Jednakże robią to tak, że nawet sami wybrańcy o tym nie wiedzą. - Ja też obronię świat jak będę już duży - sennym głosem odezwał się chłopiec. - Na pewno. Na pewno mój mały - głos kobiety był dziwnie zamyślony a jej dłoń nieświadomie gładziła płową czuprynę malca. - Skąd ja znam tę historię? Nikt mi jej nigdy nie opowiadał - i zadumana patrzyła w dogasający żar kominka. ROZDZIAŁ I Płowopióry orzeł rozpostarł swe piękne, mocne skrzydła, łagodnie poddając się podmuchom wiosennego wiatru. Z pozoru unosił się bezwiednie jak puszek dmuchawca zdanego na łaskę powietrznych wirów. Uważny obserwator dostrzegłby jednak pewną, choć trudną do określenia, celowość w sposobie krążenia nad tym dzikim, górskim lasem. Ten piękny ptak, kreśląc na tle nieba koła i spirale, dokonując nagłych zwrotów, poruszał się w rzeczywistości wzdłuż ścieżki wydeptanej przez zwierzynę. Na podobieństwo zwiadowcy badał ją swoim przenikliwym wzrokiem. Nic nie mogło ujść jego uwadze. Lecz, co dziwne, ignorował zupełnie smakowite kąski, które nieświadome niebezpieczeństwa pełzały lub kicały w pierwszych tej wiosny promieniach słońca. Choć może niezupełnie. W pewnej chwili, bez najmniejszego ostrzeżenia, jego beztroskie szybowanie zamieniło się w lot pocisku zdążającego nieuchronnie do celu. Trwało to jednak krótką chwilkę i przypominało ukradkowy gest małego łakomczucha, który na widok karcącego wzroku matki, udaje, że sięgał po co innego. Ptak, kilkoma wspaniałymi uderzeniami skrzydeł, wyrównał lot i jakby nic się nie stało, poszybował w tylko sobie znanym kierunku. W ślad za orłem podążało kilku zbrojnych, prowadząc za uzdy objuczone wierzchowce. Właśnie pokonywali stromy, rozmiękły po całonocnej ulewie, kamienisty stok. Z daleka przypominali dzieci uwielbiające babrać się w błotku. Co chwila, któryś z nich, wykonując śmieszne łamańce, przewracał się i zjeżdżał kilka metrów w dół, by po chwili zacząć przedstawienie od nowa. Ale słownictwo, które w tym momencie używali, wcale nie przypominało słodkiej dziecięcej mowy. W końcu wszyscy wygramolili się na górę i jak jeden mąż legli ciężko obok koni. Te jednak, jakby z odczuciem wstrętu na widok nieprzyzwoicie brudnych jeźdźców, oddaliły się niespiesznie by szczypać młodą, soczystą trawę. Pierwszy podniósł się Paladyn. Jako dowódca czuł się odpowiedzialny za bezpieczeństwo tych młodych awanturników. Zaś jako rycerzowi nie wypadało mu jawnie okazywać zmęczenia. Rozejrzał się uważnie dokoła i widocznie uznając, że wszystko jest tak jak powinno być, skierował swój wzrok na szybującego w oddali orła. Zdjąwszy zabłoconą rękawicę, osłonił oczy przed promieniami słońca odbitymi od śnieżnobiałych turni i przez chwilę obserwował jego lot. - Chyba właśnie wraca - nic w jego głosie nie wskazywało na niedawny wysiłek. - Może się czegoś dowiemy - dodał ni to twierdząco ni pytająco. Po czym podszedł do koni i zaczął odwiązywać jeden z przykulbaczonych do siodła worów podróżnych. Po kilku minutach, zgrabnie szybując, orzeł wylądował na łęku siodła po czym sfrunął na ziemię. I wtedy stało się coś dziwnego. Wokół ptaka powietrze jakby zgęstniało i zmatowiało. A gdy powróciła jego przejrzystość, ukazała się tam rosła postać całkiem nagiego, jasnowłosego elfa. Pozostali członkowie grupy byli jednak zbyt zmęczeni by podziwiać tę dziwną przemianę. - Oto twoje odzienie. Jest całkiem czyste i suche - rzekł Paladyn.- Ale nie trzymaj nas w niepewność i opowiedz co widziałeś. - No cóż, celu naszej wędrówki nie widać, ale niedaleko jest polana ze źródłem - odpowiedział Druid, wciągając kaftan. - Myślę, że jest to świetne miejsce na rozbicie obozowiska. Pora byśmy odpoczęli i się posilili. Możecie się też umyć, bo chyba na wasz widok wszystkie trolle pouciekały. Nie widziałem bowiem żadnego. - No to masz szczęście, bo ze strachu byś zapomniał jak się lata i spadł mu prosto w paszczę odparował bez namysłu czarodziej Ingram, który nie przepuścił najmniejszej okazji aby z kogoś zażartować. - Wszyscy na koń. Ruszamy - Paladyn czujnie przerwał wiszącą w powietrzu kłótnię. Są zmęczeni i zniechęceni - pomyślał. - Włóczymy się już tydzień po tych górach a tajemniczego zamku ani śladu. Ale przecież Gwindryl nie kłamał twierdząc, że dziwna budowla pojawiła się w sercu tych gór. Nie, on nawet nie umiałby kłamać. Był przecież tak prostolinijny i szczery jak tylko potrafią być istoty chowane przez naturę. A ten troll wychowywał się z dala od swoich cieszących się ponurą sławą współziomków, odrzucony przez nich z powodu swej całkiem białej skóry i kontrastujących z nimi czerwonych oczu. Zamieszkał samotnie w skalnej grocie, gdzie zajął się kowalstwem. I służył każdemu w potrzebie nie żądając w zamian nic oprócz opowiedzenia jakiejś zagadki. Była to jego prawdziwa pasja. W dodatku nasze przypadkowe spotkanie chyba przypadło mu do gustu, gdyż wyraźnie posmutniał słysząc, że muszą go opuścić. Na pocieszenie zadali mu jeszcze jedną zagadkę. A znał ich całe mnóstwo, gdyż jak twierdził, układanie i rozwiązywanie zagadek jest najlepszym lekarstwem na nudę samotności. Ten zamek musi istnieć - kontynuował rozmyślania Paladyn jednocześnie bacznie obserwując wąską, leśną ścieżkę. - Przecież, słuchając nieskładnego języka tego starego trolla coś we mnie się odezwało, jakby jakiś wewnętrzny głos, każący natychmiast wyruszyć i zbadać tą dziwną budowlę, która jakby znikąd pojawiła się na szczycie góry. Może posiadam ten rodzaj intuicji pozwalający rycerzom mojej profesji bezbłędnie odnajdywać drogę do rodzącego się zła lub tam, gdzie ktoś potrzebuje pomocy. A może jest to sygnał od mojej bogini Arianny? - Oto nasza polana - rozmyślania Paladyna przerwał głośny okrzyk Druida. Miejsce naprawdę wyglądało uroczo. Była to duża, płaska przestrzeń, porośnięta trawą i drobnym żółtym kwieciem o silnej i przyjemnej woni. Roje owadów i barwnych motyli spłoszonych przybyciem nieznanych im do tej pory intruzów z wdziękiem unosiły się w powietrzu. Z trzech stron porastał gęsty las, zaś czwarta otwarta była na wspaniałą panoramę niebotycznych lodowych turni i mniejszych szczytów przystrojonych skrzącymi się w słońcu śnieżnymi czapami. Podjechali do krawędzi polany i spojrzeli w dół. Dość strome zbocze ginęło w białym tumanie mgły wypełniającej przepaść. Dobiegał z stamtąd groźny szum rzeki wezbranej po ostatnim deszczu. - Zostaniemy tu do następnego dnia. - zarządził Paladyn - Wyruszamy jutro o świcie. Potrzebny ochotnik na pierwszą wartę. Nie minęła godzina, gdy polana zmieniła swój wygląd. Pod lasem stał kolorowy rycerski namiot. Na środku pasły się spętane konie zaś między drzewami na skraju lasu suszyły się przemoczone ubrania. Paladyn i drugi rycerz o trochę ponurym spojrzeniu i tak potężnej posturze, że z trudem niósł go na siodle potężny rumak, cierpliwie wydłubywali błoto z zakamarków swoich pancerzy. Pozostali, oprócz Druida pełniącego wartę, wyciągnęli się w słońcu na miękkiej murawie i powoli morzył ich sen. Niebawem zbroje zostały oczyszczone i naoliwione, przestając wydawać zgrzytliwe jęki protestu przy każdym ruchu. Dwaj rycerze dołączyli po chwili do chórku chrapiących towarzyszy. Druid podszedł do przygasającego ognia i dorzuciwszy kilka gałązek przysiadł wpatrując się w ogień. Rozmyślał o cudownych uczuciach jakich niedawno doznał przemieniając się pierwszy raz w orła. Jego stężałe od zmęczenia mięśnie powoli rozluźniały się a szum potoku przypominał mu szum wiatru w orlich piórach. Gdy na chwilę przymrużył oczy wydawało mu się, że znów unosi się jakby całkiem nieważki nad tymi urokliwymi szczytami, nieskrępowany przyciąganiem ziemi. Ciepło ogniska było zaś jak blask słońca grzejący jego orli grzbiet hen wysoko w górze. I siedział tak zamyślony a słońce nie chcąc przeszkadzać w tej sielance dyskretnie chowało się właśnie za srebrzysto-białą turnię. ROZDZIAŁ II Gdy pierwszy promień słońca wychylającego się nieśmiało zza stromego szczytu padł na las, rozległ się tam niesamowity, choć melodyjny harmider z tysięcy ptasich gardeł. Podkreśliła go jeszcze panująca poprzednio cisza, jaką można spotkać tylko w dzikich, niedostępnych stronach. Przycichł nawet szumiący potok, jakby wstydząc się, że zakłóca spokój tego zakątka. Było coś magicznego w nastroju i ciszy tego miejsca. Takie chwile przypominają ten jeden moment przed decydującym o losach świata boju, gdy stojącym przeciw sobie żołnierzom wrogich armii zamiera serce na widok wznoszącej się w górę buławy króla a tysiące oczu patrzy na nią tak usilnie, jakby chciało powstrzymać wyrok, który los wydał na nich w nadchodzącej bitwie. Pełniący ostatnią wartę czarnowłosy półelf z domieszką krwi orków i dźwięcznym imieniu Alendil podszedł do namiotu z zamiarem obudzenia towarzyszy, ale okazało się to zbędne. Zbudzeni ptasimi trelami, wychodzili przecierając zaspane oczy. Noc na szczęście minęła spokojnie i nic nie przerwało tak potrzebnego im odpoczynku. Wkrótce pełni nowych sił włożyli z przyjemnością suche odzienie i zaczęli sprawnie zwijać namiot oraz szykować posiłek. Słońce niewiele tylko wzniosło się na błękitnym bezchmurnym niebie, gdy wyruszali w drogę. Po lekkim nocnym przymrozku pozostał tylko szron nadający gałązkom drzew baśniowy wygląd. Posuwali się powoli cienistym lasem, wzdłuż głębokiego kanionu, mając w uszach przytłumiony szum potoku. Przez korony drzew obserwowali wędrujące w górę słońce. Około południa wyszli nagle z lasu. Przed nimi rozciągały się majestatyczne, groźne w swym ogromie, skaliste turnie ubrane w śnieżne czapy. Kanion stał się tak głęboki, że nie docierał już do nich odgłos rzeki. I gdy tak stali, mrużąc oczy przed blaskiem skrzących się w słońcu śniegów, ujrzeli nagle widok, który wprawił ich w zdumienie i zachwyt. Zalegająca nad jednym z niższych szczytów mgła, nagle rozwiała się, jakby do tej pory tkwiła tam czekając na odpowiednich widzów. Ukazał się z pod niej cudowny zamek. Zbudowane z czarnego kamienia mury i niezliczone, wyrastające jedne z drugich strzeliste wieżyczki sprawiały wrażenie czegoś nierealnego. Kamień przypominał wypolerowany idealnie marmur, połyskujący teraz w słońcu i kontrastujący z niebiesko-białym tłem lodowca spływającego z odległych szczytów. Zamek choć ogromny sprawiał wrażenie lekkości. Podkreślał to jeszcze most rozpięty nad kanionem, widoczny z tej odległości jako napięta lina spinająca oba jego brzegi. Na końcach mostu stały na straży, zwrócone do siebie głowami dwa ogromne, czarne, kamienne smoki. - Czy to nie za tym cudem architektury ciągałeś nas Paladynie po tych bezdrożach - odezwał się Ingram lekko kpiącym tonem. Na dźwięk jego słów wszyscy drgnęli, jakby przebudzeni ze snu. - Myślę, że dotarliśmy do celu.- odpowiedział Paladyn- No, nie stójcie jak posągi. Obejrzyjmy to sobie z bliska. Ale zachowajmy maksymalną ostrożność. Jest coś nierealnego i niepokojącego w tej dziwnej budowli. Przecież nikt nie buduje zamków w sercu gór z dala od jakichkolwiek szlaków. Chyba, że coś knuje. Ustaliwszy szyk, posuwali się ostrożnie w kierunku najbliższego smoka. Nagle jadący z przodu Druid zsiadł z konia i badał coś na ziemi. Wszyscy zatrzymali się pełni oczekiwania. - Ktoś tu jechał przed nami, ale ślady są rozmyte deszczem - rzekł przyciszonym głosem Druid. - Może zmienię się w orła i obejrzę wszystko z bliska – dodał. - Niezła myśl - odpowiedział Paladyn - My tym czasem podejdziemy bliżej. Już po chwili widać było sylwetkę orła krążącego najpierw nad mostem a później nad zamkiem. Na pewien czas zniknął z obserwujących go z zapartym tchem oczu, przesłonięty bryłą zamku, ale po pełnej napięcia chwili wynurzył się nagle z drugiej jego strony. Gdy wylądował, wszyscy otoczyli go czekając na wieści.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plimikimi.opx.pl
|
|
StartZadanie3 25, Visual Basic, E-podrecznik Visual Basic, materialy, 25 lekcja, 25 zadaniaZadanie3d 17, Visual Basic, E-podrecznik Visual Basic, materialy, 17 lekcja, 17 zadaniaZadanie3d 9, Visual Basic, E-podrecznik Visual Basic, materialy, 09 lekcja, 09 zadaniaZadania domowe - treści, Studia, PW - materiały, Informatyka, Informatyka II, Zadania domoweZałącznik 6 Formularz oceny egzaminu praktycznego, Materiały dla Instruktorów nauki jazdy, uk driving, kodeks drogowy ang, kodeks drogowy angZasady bhp na drabinie, materiały o bhp, BHPZagadnienia technologiczne i materiałowe w konstrukcjach sprężonych, Studia, Konstrukcje sprężoneZawieszenia ceł 2010, agent celny materiały, agent.celnyZarządzanie i komunikowanie społeczne, Semestr III, Psychologia zarządzania, Materiały, KomunikacjaZakres materiału na egzamin z Teorii Maszyn Cieplnych, PWR w9, Teoria Maszyn Cieplnych, tmc
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plwanilia39.opx.pl
Cytat
Filozof sprawdza się w filozofii myśli, poeta w filozofii wzruszenia. Kostis Palamas Aby być szczęśliwym w miłości, trzeba być geniuszem. Honore de Balzac Fortuna kołem się toczy. Przysłowie polskie Forsan et haec olim meminisse iuvabit - być może kiedyś przyjemnie będzie wspominać i to wydarzenie. Wergiliusz Ex Deo - od Boga. |
|